Po marnym występie na Hockenheim firma puściła kolejną bujdę o zainteresowaniu inwestorów ze świata. To nie pierwszyzna w wykonaniu Erne Ventures. Dzięki takiemu posunięciu rośnie kurs akcji na giełdzie (a znacznie spadł po weekendzie). Za kilka tygodni dowiemy się, że jednak nie ma już zainteresowania Arrinerą. Takie numery pan Kuich robił już nie raz. Już nawet podpadł szefostwu giełdy warszawskiej.
Co do samej Arrinery, to niestety samochód jest tak słaby, że ogarnia człowieka pusty śmiech. Auto, które powstaje juz prawie 10 lat i nie jest w stanie przejechać jednego szybkiego okrążenia... Przypomnę też, że w porównaniu z pierwotnymi planami cena wozu wzrosła już bodaj 2,5-krotnie. Nie trafia do mnie argumentacja, że zaawansowana technologia wymaga czasu, bo w Arrinerze nie ma nic zaawansowanego. Wszystko to, co się dzieje wokół Arrinery to działania pozorowane, a rozwój wozu jest żaden. Ale czego się spodziewać po człowieku, którego wizja budowy sportowego wozu polega na tym, że uśrednia sobie osiągi Veyrona, cenę Ferrari 488, design Gallardo i Bóg wie co jeszcze i wychodzi mu, że z tego będzie najlepszy samochód na świecie.
Mam wrażenie, że w Arrinerze nie chodzi o to, żeby złapać królika, tylko zeby go gonić. Póki samochód jest w fazie przygotowań, to wszystko się jakoś kręci, bo firma niby coś tam rozwija i bada. Pytanie, co się stanie, jak inwestorzy pójdą po rozum do głowy i zaczną sprzedawać akcje giełdowe. Arrinera zostanie spuszczona do kibla z hukiem. I nasze 10 mln zł, które min. Morawiecki obiecał z budżetu na rozwój auta, które chyba nigdy nie powstanie.